— Gotowo — odpowiedziano.
— Dobrze — rzekł, podając rękę pani Marcinowej — proszę państwa; ale nie spodziewajcie się wytwornej kuchni ani wspaniałego przyjęcia, chciałem was tak ugościć, jak sam żyję, po wiejsku.
— Niepospolity dziwak z tego Żeligi — szepnął na ucho pannie Agnieszce Barciński, tegom się nie spodziewał, powiem asińdźce, to do niczego niepodobne.
Przeszli jeden pokój dosyć nagi, w którym tylko wisiał jeden wizerunek mężczyzny dość z twarzy do Żeligi podobnego, ale we zbroi i płaszczu z gronostajami; znaleźli się zaraz w izbie jadalnej od dziedzińca, w której stół zastawiony był skromnie, istotnie po wiejsku, ale dziwnie ze staroświecka. Obrusy były odwieczne, szyte bogato, ciężkie misy i talerze z fajansu wrzożystego dawnego, dzbany gliniane polewane, kształtów niezwyczajnych, szkło weneckie, wielce misternej roboty, nawet sztućce z rękojeściami rzeźbionemi z koralu i kości słoniowej, nosiły na sobie cechę niezwykłą i starą. Sreber było prawie nie widać, cynę, glinę, szkło tylko, ale może nad srebro kosztowniejsze. Karły z chłopcami posługiwali do stołu. Staruszek siwowłosy, kredencerz czy marszałek dworu, po cichu nimi dowodził, ale przybrany bogato i przy szabli. Objad składał się z potraw prostych, zwyczajnych, lecz wielce starannie przyrządzonych.
— Jeszcze jak ten dom mi za schronienie służy drugi pono raz gości przyjmuję — rzekł gospodarz — nie mam więc nawet potrzebnego ku temu przyboru i staremi gratami obchodzić się muszę, pradziadowskich to jeszcze kredensów ostatki. Lepsze one widziały czasy.
— Długoż pan tu samotnie tak zamieszkiwałeś? — zapytał Barciński, który wszystko oglądał nader ciekawie.
— O długo, bardzo długo! — odparł Żeliga smutnie — ale o tem lepiej nie mówmy, dziś już to przeszło, bom na świat powrócił. Panno Agnieszko do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.