znowu wrócili do dawnej salki z widokiem na piaski i bory; ale tu ich nie długo zatrzymał gospodarz, postrzegłszy z jaką obawą oczy się zwracały na ów obraz Kaima.
— Widzę — rzekł — że ta moja pustelnia trochę was zaciekawia — rzekł — więc już może i resztę jej obejrzeć zechcecie.
To mówiąc odemknął drzwi boczne i powiódł ich do obszernej izby od dołu do góry założonej księgami, tak że wcale w niej ścian nie widać było. Justysia rzuciła się z radością i okrzykiem postrzegłszy razem ksiąg tyle, ile ich jeszcze przez całe życie nie widziała.
Klasztorem i pustką wiało wszakże od sali ciemnej, ponurej, w pośród której niski stół pokryty suknem dźwigał ogromne foljanty z klamrami, nie mieszczące się na półkach, i szacowne rękopisma w futerałach. Z okna widać było tylko wnijście do kaplicy.
— Cóż to? koniec domu? — spytał pan Marcin, nie widzę dalej drzwi, a zdawał mi się większy?
— Jest tu przecie ich aż dwoje — odparł gospodarz — tylko misternie schowane jedne wiodą do sypialni, drugie do pokoju w którym się czasem coś zrobiło... ot zaraz...
Wszyscy patrzali po ścianach, gdy Żeliga dotknął sprężyny, szafa z księgami poruszyła się, odskoczyła i po za nią ujrzeli maleńką, prawdziwą celę pokutnika. Zajrzawszy w nią kobiety krzyknęły, a p. Agnieszka cofnęła się przerażona.
Opasywały ją cztery nagie białe ściany; na jednej z nich wisiał wielki krucyfiks, pod nim klęcznik z trupią głową, dalej stół, stołek, dzban do wody, a co najstraszniejszem się im wydało, to zamiast łóżka, stojąca na podstawach trumna czarna dębowa, której wieko obok oparte było o ścianę. W niej widać było posłanie z grubego sukna, małą poduszkę podobną i grubą wełnianą kołdrę.
Pan Marcin nachmurzył czoła, drzwi się lekko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.