Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

ca, iż konie jego zaszły przed ganek, wedle wydanej Hryszce dyspozycji; przypomniał, że miał jeszcze przed nocą kawał drogi niemałej a po piaskach, i chwycił się napędzając swoich do wyjazdu.
— Czego się państwo tak spieszycie? — zapytał ich smutnie Żeliga — prawda że to tu u mnie nie wesoło, ale znalazła by się inna chata do przenocowania.
Wszystkim na myśl przyszła trumna z kołdrą i trupia głowa i nikt próbować noclegu w tej cmentarnej pustelni nie miał wielkiej ochoty.
Żeliga na zbyt nie nastawał.
— Przenocowalibyście — dodał — nie tu, ale w innym dworku, w chacie mojej ogrodowej, przeznaczonej dla gości... bo tu ja sam wiem że klasztor, a wyście ludzie ze świata...
Barciński wahał się, a może trochę mu się chciało pozostać, gdy Żeliga zobaczywszy ogromnego pająka, który się ku stołowi spuszczał, niespokojnie kręcąc na nici, potrząsł głową znacząco. Pająk był tak tuczny ogromny, ruchomy, i tak sobie śmiało jakoś gospodarował, a wydawał się tak straszny, że Justysia postrzegłszy go, aż krzyknęła.
— Nie lękaj się pani droga — rzekł przystępując Żeliga — to także jest mieszkaniec tutejszy a mój dawny wychowaniec, stary pająk, który tu żyje od lat nie wiem wielu, przychodzi on oznajmić że państwo choćbyście chcieli jechać, przenocować musicie.
— Jakto? — czemu? — spytał p. Marcin — a cóż to ma do pająka?
— Zapewne... — odparł Żeliga — ale to nieochybna, że gdy on się we dnie kręci niespokojny i wyłazi ze swego schronienia, tylko co nie widzi burzy...
Jakby na potwierdzenie tego domysłu, daleki huk grzmotu rozległ się po nad lasy.
— No! konie do stajni! — odezwał się nie pytając nawet już Barcińskiego Żeliga — burza w tych lasach to nie żart... nie jest bezpiecznie pod nią puszczać się w drogę i ja was już wstrzymać muszę... Zanosi się może i na całą noc... chodźmy zobaczyć.