Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

Kobiety pierwsze pospieszyły do pokoju z balkonem, z którego najlepiej widać było okolicę; chmura ławą szeroką zaległa widnokrąg, sina płowa, straszna, wrzało w niej i huczało. Wiatr, który się zrywać poczynał, szumiał już kręcąc wierzchołkami jodeł.
— Ponieważ nocować musicie, bo to już wątpliwości nie ulega — rzekł Żeliga — a tu siedzieć nie byłoby wam przyjemnie, idźmyż natychmiast do domku na zwierzyńcu bo za pół godziny już się nawet tam dostać będzie trudno.
Klasnął znowu w ręce i karły się zjawiły, które na skinienie pana zabrały rzeczy podróżnych i poszły przodem jakby zgadując dokąd iść było potrzeba.
Po za domem furta zamczysta wiodła do oddzielonej części lasu, przerobionej na rodzaj ogrodu a raczej zwierzyńca opasanego zewsząd wysokimi płotami.
Kilka spłoszonych danielów i sarn przebiegły im u wejścia drogę, ale jeden rogacz stary, który był zrazu pierzchnął zaraz się opamiętał, zwrócił i przyszedł Żelidze do ręki.
— Ruszaj sobie stary — rzekł głaszcząc go Żeliga — nie mam nic, nie mam nic.
Kozioł postał jeszcze, popatrzał, pociągnął powietrza i jakby zrozumiawszy wreszcie, poskoczył za swemi w gęstwinę.
Ścieżka usypana piaskiem kręcąc się pomiędzy drzewy prowadziła do stojącego w pośrodku starych dębów prawdziwie wiejskiego domku. Pnie gładkie i wyniosłe, kilkaset letnicn owych starców, trafem były tak ustawione, że przypierając do czterech węgłów domu, zdawały się go podtrzymywać. Dach kryty był trzciną, ściany z bierwion korą odzianych na mech kładzionych wyglądały dziko ale wdzięcznie. Daleko tu, było jakoś weselej niż w wielkim dworze, a gdy weszli zdziwili się wszyscy wytworności mieszkaniu, którego powierzchowność wcale nie była obiecującą. Zewnątrz był to mało co więcej niż porządna chata, w środku mało co mniej niż pałac. Posadzki marmu-