Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

rowe, kominy rzeźbione, zwierciadła weneckie wielkie, ściany makatami przyodziane, stoły mozajkowe, porcelanowe naczynia; słowem pańska wspaniałość i smak nader wytworny.
— U pana zajrzeć cuda tylko i dziwy! — zawołał Barciński rozweselony — chowasz waszmość klejnoty i djamenty w pudełku z mchu i kory... a toć to choćby króla przyjmować...
Uśmiechnął się na to Żeliga.
— Zgadliście — rzekł — był tu jeden... ale o tem potem...
Machnął ręką. — Nie ma co o tem mówić wiele.
Zaledwie mieli się czas rozpatrzeć, gdy karły kawę przyniosły już widać przygotowaną, na tacy srebrnej jak stół wielkiej, ale tuż i burza poczęła drzewami miotać, błyskawica jedna po drugiej oślepiały, huk grzmotów coraz bliższy przestraszył kobiety. Pozamykano okna, nie było w istocie ani sposobu myśleć o podróży, ulewa okrutna puściła się jak z cebra.
P. Marcinowa z Justysią i p. Agnieszką poczęły się modlić, a Marcin z Żeligą wyszli do bocznego pokoju.
Tu siedli na ławie kobiercami wysłanej.
— Rozumiem — odezwał się gospodarz po chwili milczenia — że cię już kochany stolniku niecierpliwić musi tajemniczość moja, to co mię otacza, co widzisz, wszystko to są zagadki, które się rozwiązania dopominają. Przyszła godzina, w której potrzeba żebyś się wszystkiego dowiedział, ale ja nie mam siły ci powiedzieć historji mojej, zbyt boleśnie odnowiłaby rany... Ot — rzekł — księga z której ją sobie odczytasz, tu czy w Warszawie. Z tego, co się dowiesz możesz swoim opowiedzieć, co uznasz potrzebnem.
To mówiąc dobył Żeliga księgę z szafy i położył ją przed Barcińskim.
— Nie lękajcie się — rzekł — ogromu, nie całą ja ją zapisałem. Był w rodzinie naszej jak w wielu innych zwyczaj notowania wypadków życia i dziejów swojego czasu. Ci co tworzyli historję pisali ją, ci co