Barcińskiego była wielką, a nawet kasztelan się na chwilę ożywił, ale wprędce zebrało mu się na łzy i wyszedł, a gdy wrócił po nich, był tak ciężko strapiony jak przedtem. Szczebiotanie Justysi, jej uśmiech, nieco mu jednak zdawały się słodzić boleść, mówił z nią więcej, przymuszał się nieco dla niej, i przyjazd ten zdawał się bardzo dlań pożądanym.
Staremu uśmiechało się w Justysi wspomnienie szczęścia i to życie rodzinne, do którego człowiek jest stworzonym, a gdy mu go niedostaje, niezapełnioną w sobie czuje próżnię.
— Już go ztąd nieodmiennie wyrwać muszę — rzekł stolnik — bądź co bądź, jak się tu zasiedzi ztetrycznieje w niwec. A nigdzie mu nie jechać tylko do mnie, do Barcina.
— Ale w Barcinie to mu się biedna kasztelanowa przypomni jeszcze bardziej — rzekła Justysia.
— Jest to prawda — odparł stolnik — wszelako nie tak bolesna tam pamięć jak tu, gdzie z nią żył i gdzie go nieboszczka osierociła.
Postanowiwszy wyciągnąć kasztelana, jak mówił Barciński, czemu się O. Ignacy już nie sprzeciwiał, zaraz po objedzie począł o tem rozmowę.
— Mój poczciwy stolniku — odrzekł na pierwsze słowo kasztelan bez niecierpliwości i zdziwienia — co mi to pomoże gdzie ja będę? Noszę smutek w sobie i poniosę go z sobą choćbym za kraj świata powędrował. Tego co w człowieku jest, pozbyć mu się nie łatwo. Co to tam zresztą znaczy czy mi trochę gorzej czy lepiej... życie tak czy inaczej skończyć się musi, nie jest długie, znieść je potrzeba.
— Więc jeśli tak, to się też dla nas kasztelan namówić dozwolisz i pojedziesz z nami.
— Zechcesz, to pojadę wreszcie — odpowiedział Żeliga — ale wy ze mnie ciężar mieć będziecie, nie pociechę, a mój smutek z was resztę waszego poczciwego wesela wyssie.
Zdobywszy przyzwolenie, ucieszony stolnik, ucałował kasztelana, ruszył z dobrą nowiną do córki i od-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.