czenie w każdym razie niedobre. Potrzeba było co najrychlej odwieść Achingerowę do PP. Wizytek, podjął się tego stolnik. Ona sama już się nie wzdragała wcale.
Wstała zbierając siły, obwinęła się tą chustą i siermięgą w której przyszła, a chwiejącym krokiem zbliżyła się do Żeligi i uklękła przed nim składając ręce...
— Mój ojcze! mój panie! — zawołała głosem pełnym łkania — przebacz mi, daruj, zapomnij... Tyś jeden był mi litośny, dobry na ziemi... ty jeden miałeś odwagę wskazać mi drogę i nauczyć cierpieć... Błogosławże mnie sierotę, a nie opuszczaj, abym nie zginęła i nie upadła... Tobiem winna spokój duszy i cnotę... Pozwól, abym myślą i sercem zwracała się zawsze ku tobie... i była twoją, twoją sierotą... twojem dziecięcem.
To mówiąc, gdy chciała mu upaść do nóg, kasztelan pochylił się, podniósł ją w silnych dłoniach, i zapominając na wszystko, na bladem czole ojcowski złożył pocałunek.
— Bądź spokojną, nie opuszczę cię — rzekł — chybabym umarł.
Kareta stała u ganku. Żeliga jak trzymał ją bezwładną, zmęczoną, osłabłą, tak zaniósł do powozu, i oddając stolnikowi, dodał jeszcze:
— Nie opuścimy cię pani, ufaj mi i nie obawiaj się niczego.
Gdy kareta potoczyła się po bruku, biedny Żeliga sam potrzebował już aby go kto podtrzymał, bo się chwiał na nogach... słaniając się, poszedł milczący do swego pokoju.
Opoczyński zasiadł ze stolnikiem w sali zasępiony mocno.
— Fiat voluntas tua! — rzekł — ależ gorzej się trafić już nie mogło, jak że ona tu przyszła wprost... Chybaby jakim cudem ludzie o tem nie wiedzieli, ale złe wycieka wszystkiemi szparami, tajemnica się wyda.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.