— Tak — dodał stolnik — jest to nowy cios ale też i posiłek: Achingerowa żyje, wolna i powie prawdę.
— A prawdzie nikt nie uwierzy, szepnął Opoczyński, ale wojna to wojna... więc naprzód.
Dlaczego jegomość pana Dydaka Bożawolę przezwali źli ludzie onuczką, trudno było dośledzić; to pewna, że choć nosił nazwisko swego herbu i był acz ubogim, ale z prapradziadów natus i do dziś dnia po troszę possessionatus, bo miał dwóch chłopców tuż obok wsi Achingera, znała go okolica tylko pod tem imieniem dosyć wzgardliwem onuczki.
Wiadomo obyczajów starych i ludowych świadomym, że tak zwią chustę, którą się noga do buta okręca. A że ta część stroju nie bywała ani zbyt biała ani bardzo wytworna, nazwać kogo onuczką nie miało pochlebnego znaczenia.
Że Dydak Bożawola na wzgardę i lekceważenie nie zasługiwał, to wszystkim wiadomo, ale są po święcie złe języki. Trzeba wiedzieć, że jak z dokumentów się okazywało i z tradycji stałej, wszyscy słyszeli o tem, okolica na mil trzy dokoła z ogromnemi lasami należała do tej znacznej i majętnej niegdyś rodziny Bożawolów. Ale fortuna kołem się toczy, rozrodziła się familja, wyrosły procesa, narobiło się długów i majątek ogromny topniejąc, zszedł na dwóch chłopów ostatniego dziedzica.
Wcale dla tego jednak szlachcic rezonu nie stracił, owszem z ubywającą majętnością Bożawole podnosili czoło, nastrzępiali wąsa coraz lepiej, a w panu Dydaku tyle było serca, męstwa i szlachetności, że starczyłoby i na największą fortunę.
Pracował on ze swymi dwoma chłopami około roli ale przy szabli, lub folgując sobie szablę wtykał na miedzy. Dydak nikomu nie przebaczył, śmiały był i weredyk straszliwy. Za młodu sługiwał w kawalerji narodowej, i od parady kładł starą mundurzynę zawsze; a choć granatowy kontusz z amarantowym kołnierzem mocno się wyszarzał, był on dlań relikwią najdroższą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.