Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

ząc ze sobą, szarpie, bandaże i plastry, szable zapaśne i mała przekąskę zimną. Dydak nie chciał inaczej jak konno, okulbaczył dobrodzieja i małym kłusikiem za nim podążył. Godzina była ranna, dla chłodu wybrana.
Achinger z przyjacioły przystawił się punktualnie; plac obrano na piaszczystym wzgórku między rzadkiemi sosnami, tak, aby nikt słońca w oczy nie miał. Dydak mundur swój kawalerski zrzucił, żeby, jak mówił, niepoczciwa krew go nie pobryzgała, stanął w żupaniku z rękawami zakasanemi, z szkaplerzem na piersiach, plunąwszy w dłoń, a gdy się Achinger zbliżył, i żółtszy jeszcze niż kiedykolwiek, z dobytą szerpetyną, prosił o głos.
— Mości panowie a bracia — rzekł donośnie — ponieważ jam wyzwał tego jegomoście na ręce, a losy walki wszelkiej niepewne, a sądy ludzkie dosyć bywają głupie, mam sobie za święty obowiązek zaprotestować w obliczu nieba i ziemi, żem nie uczynił tego przez złość i zemstę osobistą, ani z namowy niczyjej, ale pozywając niegodziwego przed judicium Dei. Ponieważ nie obudziło się w nim sumienie, trzeba być narzędziem Bożem do poprawy złego, które bruździ bezkarnie. Z jegomością panem Achingerem, stojącym tu przedemną, sąsiaduję o miedzę, znam go z lat dawnych jak zły szeląg, ile mi krwi napsuł, szkód wyrządził, życia struł, to Bóg policzył tylko, a ja mu w tej uroczystej godzinie odpuszczam, tak jako pragnę, aby mi Wszechmogący moje winy przebaczył. Ale nie mogłem znieść równym umysłem wyrządzonej krzywdy kobiecie niewinnej i cnotliwemu mężowi spotwarzonemu w obliczu świata przez tego jegomościa dla wydarcia grosza. Patrzałem się ja na wszystko i mogłem czystem sumieniem rzec, że pan Achinger nieuczciwie postąpił. A że go ludzkie prawo niedosięże i owszem broni, trybunały będą bezsilne, a wyparzone gęby adwokatów bezkarność mu wyszczekają, trzebać było by ktoś za cnotą i prawdą się ujął. Nie było nikogo, staje Dydak Bożawola, towarzysz kawalerji na-