Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Achinger usta zaciął tak, że mu krew pociekła z warg, drżał cały, ale szablę podniosłszy, sadził już na przeciwnika.
Dydak był w swoim żywiole, a szabelką począł jak wirtuoz robić, ledwie parę razy machnął, a poznali wszyscy co to się święci. Nie upłynęło i Zdrowaś Marja ciął dwa razy Achingera, przyjaciele chcieli rozejmować, ale huknął tak, że odstąpili.
Igraszką dla niego był taki przeciwnik.
— Teraz waszmości płatnę po pysku — wołał Dydak i ciął jak powiedział — teraz w ucho — i oberżnął go jak Malchusa — teraz w ramię...
Na ostatek ogromnym głosem zawołał: A teraz ręka, co fałsz podpisywała precz.
Jednem cięciem pięść z szablą odpadła na ziemię, jak od topora.
— Ot i dosyć! — rzekł Dydak patrząc już na szablę, nie na przeciwnika. — Boży sąd dokonany. Życie zostawiłem na to waszmości, abyś do pokuty miał czas i przejednania się z Bogiem i z ludźmi. Reflektujże się.
Achinger jęcząc leżał na ziemi, ale Przypkowski poskoczył na plac cały zaperzony.
— Mospaneńku — zawołał — żeś podołał, jeszcze nie osobliwość, ale ja proszę... ja proszę, ze mną się spróbójcie.
Dydak stanął, podniósł głowę.
— Za co się będziemy bić? — spytał.
— Ja biorę jego stronę. Co to sąd Boży... jaki sąd Boży, rzecz była przewidziana, bo ten się licho bije, chcecie sądu... na to macie mnie.
— A! to waszmość chcesz djabła stronę brać? — spytał szlachcic.
— Djabła czy nie djabła, ja pomszczę przyjaciela.
— Ale mospaneńku, ten przyjaciel był nicpoń... a jam go wyzwał na judicium Dei. Bóg osądził, czy pan dekretowi Bożemu chcesz się sprzeciwiać?
— Co tu ma pan Bóg do tej sprawy — wyrwał się Przypkowski — sądź jak chcesz, mów sam co ci ślina do gęby przyniesie, a bij się.