Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

W półgodziny siedział już przy łożu chorego i cicha spowiedź trwała długo bardzo przerywana tylko łkaniem i płaczem. Wyszedł z izdebki starzec jakby złamany, uznojony, potrzebując piersią chwycić świeżego powietrza, tak go ona znużyła.
— Siostro Felicjo — rzekł — słaby cię potrzebuje, wracaj do niego.
Achinger podniósłszy się na zdrowej ręce nieco, patrzał po izdebce, szukając oczyma opiekunki.
— Moja dobra siostro — rzekł — zrób mi tę łaskę, poszlij nie tracąc chwili do pałacu kasztelana, aby do mnie przyszedł stolnik Barciński. Niech mu powie kto pójdzie, że go wzywa w imię Boże umierający, nie powinien odmawiać.
To mówiąc padł na łoże i po chwili znowu majaczyć począł, skarżąc się, że mu głowę ucięto.
Wielkie było podziwienie stolnika, gdy go wezwano pilno do jakiegoś chorego, który prosił aby natychmiast przybył, jeżeli chce go znaleźć żywym. Nie mógł się wcale domyśleć ktoby to był taki, a gdy dobiegł zadyszany do owej przyciemnionej izdebki, schylił się nad łoże i poznał Achingera, aż się cofnął.
Szlachcic poczuwszy instynktowo przy sobie kogoś, podniósł się także i chwycił za rękę stolnika zdrową dłonią.
— Barciński? — rzekł — wszak tak? Barciński... sąsiad, stolnik? wszak tak? przyszedłeś do umierającego. Bóg ci zapłać. A! to dobrze żeś przyszedł... żyło się źle, trzeba skończyć lepiej... Nie chcę w piekle siedzieć. Zlituj się... proszę cię, błagam, niech tu przyjdzie kasztelan, żona moja, ty, wszyscy, kto chce... abym odwołał, oczyścił się i prosił o przebaczenie. Ksiądz mnie inaczej nie da rozgrzeszenia i Bóg nie przepuści. Stanie się zadość publicznem odwołaniem za wyrządzoną krzywdę. Ale spieszcie się, bo ja ranka niedożyję... Puchlina idzie do piersi, czuję ją jakby wrzątek posuwającą się coraz dalej. Zaklnijcie kasztelana, niech przychodzi, żona moja także i kto-