kolwiek chce... Odwołam, przeproszę, może Bóg jeszcze życie ocali...
Barciński nie mógł słowa przemówić, tak był poruszony tym cudem łaski Bożej, ścisnąwszy za rękę Achingera rzekł tylko.
— Idę i spełnię twoje żądanie natychmiast.
— Sprowadź rejenta niech zeznanie spisze, chcę tego — dodał chory.
— Stanie się wedle woli.
Ciężkim był trochę Barciński, ale niecierpliwość, radość, wzruszenie, jakby mu skrzydła przypięły, porwał powóz jaki się nastręczył, poleciał w galop do pałacu kasztelana i wpadł do sali jak bomba.
— Kasztelanie — krzyknął — Bóg jest wielki... stał się cud. Siadaj ze mną i jedź, weźmiemy Bajkowskiego, Opoczyńskiego i rejenta. Achinger umiera, a umierając chce uroczyście potwarz odwołać. Prosił też, aby żona jego przybyła.
Żeliga stał niemy, ale złożył ręce jak do modlitwy.
W pół godziny gotowe było wszystko. Rejent, Opoczyński, dwóch świadków z dworu królewskiego, doktor, ksiądz; ale najgorsza bieda była z Bajkowskim, który utrzymując że chory majaczył, że nie był przy zdrowych zmysłach, jechać nie chciał. Szło zaś o to, aby i on mówić przeciw zeznaniu temu nie mógł.
— Śliczna rzecz — zawołał w ostasku mecenas, a któż mi finalnie zapłaci za trud, kłopot i koszta.
— Kasztelan — rzekł Barciński — ja za to ręczę, w ostatku jeśli waszmość chcesz to ja... starczy mnie przecież na to.
Rad nie rad Bajkowski mrucząc się zabrał.
Mała izdebka na Tłumackiem ledwie gości tych pomieścić mogła; na przedzie najbliżej łoża stał ojciec Serafin i kasztelan, w nogach drżąca wybladła, zapłakana żona, której twarz kwefem była osłonięta. Doktor dał chłodzący napój choremu, który nieco pomilczawszy tak począł:
— Biorę panów wszystkich za świadków i zeznaję
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.