Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

zupełniej domu była nie zamknęła. Była parę razy u Barcińskich, tylko z niemi żyła, nie widując więcej nikogo. Pobyt w klasztorze przyzwyczaił ją do samotności, dał jej zamiłowanie w książkach i kwiatach... pamięć na dawny stan zwróciła ją do wieśniaków dla których chciała być istotnie siostrą i matką. Miano jej to za dziwactwo, że zrzuciwszy w półtora roku żałobę, przebrała się po chłopsku; ona odpowiadała na to: w tym stroju było mi najlepiej. Suknie te staranniej były zrobione, cieńsze, wykwintniejsze, ale krojem, barwą podobne do tych jakie nosili włościanie. W kościele bywając pani Achingerowa stawała w pośród nich, nigdy się nie napierając do pierwszych ławek. Lud też nietylko jej wioski, gdzie miała krewnych, ale i okolicznych kochał ją i szanował nad wyraz. Była lekarką, pocieszycielką, siostrą miłosierdzia dla braci, a tak jej było ślicznie z tym ubiorem pokornym krzątających się po chatach, że ją chłopi świętą Rózią nazywali. Czy była szczęśliwą, któż powie, możnaż być szczęśliwym będąc samotnym, i nie mając nikogo; to pewna, że była spokojnie smutną, a czasem w Barcinie, gdy się szerzej rozgadała, jakoś bardzo łatwo na łzy jej się zbierało.
I nieszczęście i ta pokora i dobroć Achingerowej rozbroiły zupełnie poczciwą panią Marcinowę, która znieść jej nie mogła póki chodziła w sukni i robronie, ale pokochała ją w sukmance. Sadzała ją przy sobie na kanapie, całowała, ściskała, przejednała się z jej pięknością i zrozumiała przyjaźń serdeczną Justysi dla niej.
Przez całe te dwa lata kasztelan siedział, jak mówiono zamknięty w swej pustelni, nie dając znaku życia. W święta tylko odbierali od niego Barcińscy zwierzynę, owoce, książki, małe przypomnienia i listy z powinszowaniem. Uważał to stolnik, że Achigerowa nigdy o niego nie zapytała, a gdy przypadkiem w rozmowie trafiła się wzmianka, rumieniła się nadzwyczajnie.