Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

królów, książąt i panów, gdy się żenią z osobami nierównego stanu, co się zowie organtyczny.
— Morgantyczny, stolniku kochany, ale takiego ślubu jabym nie wziął, a nie ożeniłbym się z kobietą, któraby nań zezwoliła.
— Ale familja...
— Moja rodzina, bylebym się ożenił, czego pragnie, nic mi już nie powie z kim.
— A więc? — spytał ochoczo Barciński.
— Więc panie Marcinie pono nic nie ma i nic nie nie będzie.
Na tem się to skończyło ten raz.
W parę dni stolnikowa się niezmiernie uradowała ujrzawszy przybywającą Achingerowę.
Panowie byli w ogrodzie, umyślnie jej nic nie powiedziała o kasztelanie, posadziła na kanapie, a sama wybiegła uprzedzić sługi, by nie oznajmili nic o gościu. Konie z przed ganka usunięto zręcznie. Udało się Barcińskiej całkowicie, bo gdy kasztelan wszedł, oniemiał na progu, a Achingerowa krzyknęła z radości. I tak się niebożątko zapomniała, że wyciągnąwszy ręce, rzuciła się ku niemu. Żeliga zawahawszy się chwilę jakby ze wstydu, podbiegł i gorąco ucałował jej ręce, potem odstąpił i począł patrzeć.
— Miły Boże — zawołał — gdybym nie wiedział, że to pani dobrodziejka uczyniła z innych pobudek, powiedziałbym, że się tak ubrała dlatego, aby jeszcze wydawać się piękniejszą.
— Kasztelanie — odpowiedziała Rózia żywo — wierzcie mi, że jeśli mi nie jest szpetnie w tym ubiorze, to dla tego, żem w nim wzrosła, że moim jest, że ja stworzoną byłam do niego.
I tak się poczęła rozmowa długa serdeczna, w której czas ubiegł niepostrzeżenie do wieczora. Barcińscy jak prawdziwi intryganci uszydzali się mrugając na siebie tak, aby jak najmniej poufałym zwierzeniom się przeszkadzać... To on ją, to ona jego wywoływała, a ciągle coś było do czynienia w drugim