nę z kasztelanem, mrugnąwszy na nią tylko nieznacznie. Barcińska siadła z pończochą naprzeciw gościa i poczęła:
— Mój kochany tatku Żeligo — tak go zawsze nazywała — no, pogadajmy otwarcie, jabym ciebie chciała ożenić.
— A to znowu co?
— Ot fantazja starej baby, a wiecie jak się baba uprze.
— Na ten raz będzie trudno.
— Gdzietam, kasztelanie, łatwiuteńko, daj mi tylko plenipotencją.
— Nie mogę.
— Dla czegoż?
— Bobyś jejmość dobrodziejka z gorącej dla mnie przyjaźni mogła mi wypłatać figla jakiego, a ja nie bardzo mam ochotę żenić się.
— A cóż u kaduka — żywo zawołała stolnikowa — kobietom głowę zawracasz.
— Ja?
— A ty, ty, tatku Żeligo... krótko węzłowato powiem ci com dziś rano na moje uszy słyszała. Chciałam sobie pożartować z Achingerowej i mówię jej: Ej coby to też było gdyby kasztelan chciał się z wami żenić...
Kasztelan zerwał się blady od stołu.
— Ale siedźże, siedź tatku Żeligo niech dokończę. Wiesz co mi ona odpowiedziała, nauczyłam się na pamięć, powiem ci: „Dobrodziejko, matko moja! czyżbym ja śmiała myślą nawet sięgnąć tak wysoko? Ja go kocham, więcej powiem, ja go czczę, ja bez niego żyć już nie potrafię... ale czyż to może nawet być, żeby on pomyślał ze mną się ożenić. A! nie! nie! to niepodobna! Powiedzcie mu, niech mnie sobie weźmie choćby za sługę, za klucznicę, abym się na niego patrzeć i głos jego słyszeć mogła.“
Kasztelan począł w ręce całować Barcińską, ale głosu mu brakło na odpowiedź, rzekł tylko:
— Mogęż ja jej szczęście zapewnić?!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.