nie zwierzała — rzekła — ale bo mi Justysia dziwnego napędziła strachu.
— No coż tam takiego? — spytał stolnik ruszając ramionami.
— Jakaś osobliwsza historja — rzekła zniżając głos pani Marcinowa — wystaw sobie jegomość: z rana poszła Justysia przejść się do ogrodu, bo to ona codzień musi oblecieć wszystkie kąty. Wczoraj respektem tego, że kasztelan często się po ogrodzie przechadzać lubi, kazałam późno wieczorem dziewczętom powracającym z pańszczyzny przynieść w fartuszkach piasku i posypać ścieżki w ogrodzie. Dałam im za za to chleba i séra na podwieczorek. Justysia swawolna ciesząc się tak ślicznie zagrabionemi ulicami, że na nich jeszcze stopa ludzka nie postała, wbiegła do alei. Ale cóż? oto w rogu gdzie się kończy szpaler, znajduje na wygładzonym piasku dwie malutkie stopy wyciśnięte, widocznie kobiece. Nic by to nie było dziwnego, ale ulica i od nich i do nich nietknięta, śladu żadnego, tylko męzkie z jednej strony stopy. Zkądże się tam wzięły, z nieba spadły? Obok nich wyciśnięte stopy większe mężczyzny, które wychodzą od dworu. Ale te kobiece, dwie, raz tylko zdaje się stąpiły na piasek i dalej ich już nie ma nigdzie. Justysię to tknęło. Trzeba wiedzieć że choć moja noga nie wielka, a Justysi jeszcze mniejsza, wszystko to nie w porównaniu do tej stopy, którą podobno miała tylko Agnusia. Takeśmy się tem zmięszały, żeśmy chodziły, stare jej trzewiczki, które tu były schowane na pamiątkę, mierzyć z tym śladem, i co jegomość powiesz, akuratnie tak przypadły, jakby ona z tamtego świata...
Stolnik ofuknął się nie dając żonie dokończyć.
— I co mi wasani durzysz głowę takiem bzdurstwem! Kto to co podobnego widział! słyszał! urojenie, warjacja! Stopy dziewczyna jakaś pochodziła, dziecko może, bzdurstwo! głupstwa! Tfu! tfu! Przeżegnajcie się i dajcie mi pokój.
Pani Marcinowa obraziła się także.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.