Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

się głowa pani stolnikowej, a i Barciński wyszedł na ganek. Przyjęcie było uprzejme... pani Marcinowa wprawdzie nie mogła się oswoić z tą myślą, że to była prosta chłopka, szukała w sąsiadce jakichś poszlaków jej pochodzenia, ale zmuszona była wyznać bądź co bądź, iż wieśniaczka ta wcale nie była pospolitą, a w towarzystwie najlepszem chyba jej tylko jednej francuzczyzny brakować mogło. Przyszła i Justysia, która dotąd bawiła przy matce, tylko kasztelan się nie zjawił, siedział jak mól w oficynie. Trochę to rachuby pana Achingera zmięszało, ale był cierpliwy. Wyczekawszy dobrą godzinę, spytał o Żeligę Barcińskiego; podawano właśnie kawę, stolnik poszedł prosić na nią do oficyn. Kasztelan siedział przy Niesieckiego herbarzu...
— Mamy gości — rzekł u progu Barciński, — trzeba się panu rozerwać, prosimy na kawę.
— A któż to tam taki?
— Ale ba, owa śliczna Achingerowa, z którąśmy się poznali w Chełmie na popasie, a powiadam kasztelanowi tak dziś wygląda gdyby róża.
— A mąż przy niej?
— Jak żółty nagniotek — odparł stolnik. — Osobliwsza rzecz jak to się wykształciło, jak nabrało prezentacji, maniery, uwierzyć trudno, że to z prostej chaty przeszło do dworu. Powiadam kasztelanowi ósmy cud świata.
— Stolniku! — śmiejąc się zawołał Żeliga, powiem jejmości.
— Ale ja i sam się przyznam, że admiruję ją... — rzekł Barciński; — rzuć waćpan suchą księgę, a choć patrzyć na żywy twór Boży, nad który o piękniejszy trudno.
— Tak mnie asindziej napastujesz, że się oprzeć nie można — odparł kasztelan zamykając księgę — no idę.
Achinger dostrzegłszy przez okno kroczącego kasztelana, mimowolnie ręce zatarł, szepnął był żonie, żeby go na następny piątek na postny obiad pro-