nie na gorsze, mając taki wonny kwiatuszek u boku. Jego zapach musiałby i waści zaprawić swą wonią...
Pani Achingerowa tak się zmięszała wypowiedzianym jej w oczy komplimentem stolnika, że się zarumieniła, oczy spuściła i chustką musiała zasłonić; kasztelan się rozśmiał, Achinger napuszył, stolnikowa nie była rada.
Ta chwila zamięszania małego nadała inny obrót rozmowie. Justysia przybliżyła się do pani Achingerowej i poczęła z nią szeptać, mężczyźni się nieco oddzielili, Barcińska kawą zajęła.
— Dziękuję za sprawiedliwość oddaną mojej żonie — rzekł Achinger — w istocie to nie jest pospolita niewiasta... codzień się jej zdumiewam.
Kasztelan zwrócił się na chwilę do p. Marcinowej, której kwaskowate usposobienie postrzegł.
— Stolnikowo dobrodziejko — szepnął jej na ucho — bez uprzedzeń! bez uprzedzeń...
— Wszyscyście głowy potracili od zapachu tego kwiatka! — szydersko odpowiedziała pani Barcińska — tylko ja jedna nosem kręcę.
— Ale to przejdzie — rzekł Żeliga całując ją w rękę — boś pani dobra i sprawiedliwa.
— Nie bierz mnie kochany przyjacielu na pochlebstwo, słodyczy nie lubię.
— Patrże pani, jak Justysia nawet do niej przylgnęła, to już dobry znak, sądzę... rzekł Żeliga, Justysia ma sąd i instynkt trafny, nigdy się na ludziach nie myli.
— Ależ mi daj pokój, a kiedy ci smakuje, ruszaj sobie do niej — pół żartem, pół gniewnie odpychając go ozwała się Barcińska.
Kasztelan uśmiechnąwszy się w istocie poszedł ku pani Achingerowej, a mąż patrząc z daleka zatarł ręce z radości.
Walczyła w nim zazdrość z ambicją, ale ostatnia zwyciężyła.
— Niech mu głowę zawróci, — mówił w duchu — nie mam się czego obawiać, a skorzystam z tego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.