Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

— I tobie!
— A co? zawołał kasztelan i stolnik.
— Przekupiliście mi ją! — rzekła Barcińska; — co wy tam w niej widzicie?
— Ja to powiem asińdźce — przerwał Żeliga — choć nie wiem czy się dobrze wysłowić potrafię. Oto są dwa rodzaje ludzi, co się najlepiej rozumieją i zgodzą... lud i szlachta... ci których Bóg stworzył a świat nie zepsuł, z tymi co za światem dążą też nie zepsuci; w pośrodku między nimi są różne ludziska do których przystać trudniej, bo mięszaniny... ni to Boże stworzenie, ni owoc świata zdrowy... dużo pychy, wiele zazdrości, żółci pełno. Lud prawdziwy tego nie ma, ani prawa szlachta. Chłopa ja lepiej rozumiem, niż mieszczanina, i mniej się go też boję.
— Otoś się waszmość w chamskiem plemieniu nagle rozkochał — zawołała stolnikowa gniewnie — ale dajcie mi pokój, dla mnie ludzie to ino nasza szlachta... a reszta mój dobrodzieju małpy, którym się zbiera na to, i zachciewa czemś być, ale daleko jeszcze... o daleko!
— Jejmościuniu — przerwał Barciński — a co Chrystus Pan powiedział: że wszyscy ludzie braćmi.
— Daj że ty mi pokój, są bracia i braciszki; nie wypieram się pokrewieństwa, ale cóżem winna, że mi ono śmierdzi..
W śmiech to poszło.
— Oj świat! świat! — rzekł kasztelan — co to sobie ludzie potworzyli... miły panie! Stolnikowo kochana wszyscy bałamucimy... i ja i wy... Ludzie wszędy ludźmi... ten lepszy co więcej wart...
— Tak! tak! a czemuż to ta jejmość ma być warta wiele? — spytała stolnikowa — poszła młodo za pół zgniłego kuternogę przez ambicję... to to pięknie?
— Matka ją wydała przecie! — wrzucił stolnik.
— A posłuchajcież jej jak się wyrobiła — dodał kasztelan — z jakim talentem, skromnością...