Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

Tych pochwał pani Barcińska już wytrzymać nie mogła, porwała się aż z krzesła.
— A no dosyć — zawołała — bo my tu przy niej wszystkie na czupiradła wyjdziemy... dosyć, śliczna, rozumna, doskonała, ino dosyć...
Zamilkli tedy. Była to środa, we czwartek mowy o tem nie było aż nadszedł piątek i ów postny objad u Achingerów. Stolnik poszedł do stajni sam konie wybrać, a że to się w owych czasach wcześniej wszystko czyniło i godziną objadową było południe, po dziesiątej wszyscy już byli gotowi, tylko Barcińska trwając w swem postanowieniu, nie ruszyła się od pończochy i komina.
Kasztelan acz skromnie i żałobnie przybrał się świąteczno, przypasał szablę czarno szmelcowaną, wziął pas jedwabny turecki, czapkę z barankiem białym aksamitną, postawę miał pańską i piękną. Justysia chciała być strojną i wystąpić, czego matka nie broniła i wyglądała na młodą królowę. Stolnik dla uhonorowania gospodarza wziął pod kontusz wstęgę a do boku przypiął gwiazdę.
Dzień był chmurny i słotny, ale droga jeszcze niezbyt popsuta, około południa stanęli przed dworem, w którego ganku oczekiwał kuternoga wystrojony niesmaczno, w palonych bótach, w pasie zbyt zawiesistym do jego postawy, ze świeżo jak rzepa wygoloną głową. Nawet wąs, ta ozdoba twarzy niepięknych, która je znośnemi czyni, jemu nieborakowi, nie dopisywał, cienki był jakby powysmykiwany i najeżony dziwacznie. Ale na żółtem licu malowała się radość z przyjmowania dostojnych gości. Podał rękę Justysi i wprowadził ją do salki, w której oczekiwała gosposia na ten raz w mienionym robronie, w klejnotach, przystrojona wedle dyspozycji pana męża, więc dosyć niesmacznie a błyszcząco. Zmięszana była widocznie...
Dom Achingera nie był urządzony zbyt wykwintnie i niezwykły do przyjęć uroczystych, kłopotu było więc nie mało z nim, ludzie biegali jak poparzeni, ka-