Achinger po owym pamiętnym objedzie piątkowym nie zaniedbał wciągać kasztelana, narzucać mu się prawie, zapraszać, odwiedzać. Gniewało to niepomału stolnikowę.
— Ależ na miłego Boga, — mawiała cicho do męża, — głupi człowiek, albo już oczów nie ma, czy co? Ciągnie go do żony, a to jakkolwiek stateczny, poważny, i nie bardzo młody mężczyzna, ale dalipan jabym za niego nie ręczyła, że się w niej nie rozmiłuje.
— E! cóż to jejmość pleciesz znowu! wołał Barciński śmiejąc się.
— Plotę albo i nie plotę — mówiła stolnikowa — ja mam dobre oczy, lubią się bardzo i rozumieją z sobą najlepiej. Nie ma w tem grzechu, ale po co kusić licho kiedy spi? Rózia mało nie szaleje za kasztelanem, a kasztelan widzi w niej więcej niż jest. I trochę za często tam bywa, i wiem że grzeczności robi, książki posyła, prezenciki...
Barciński bronił zawsze do upadłego kasztelana; stolnikowa go podejrzywała mocno.
— Jejmości to się śni nie wiedzieć co... — powtarzał — dałabyś pokój. Czyż nie znasz człowieka... a i Achingierowa uczciwa kobieta. Cóż to już i przyjacielem zamężnej kobiety być nie wolno?
Stolnikowa ruszyła ramionami.
— A ja tego nie lubię — mówiła — ja tego nie lubię. Czemu, jak się ich zejdzie dwoje czasem i cały wieczór przy sobie przesiedzą, a ona go słucha, a ten jej prawie, jakby lekcje dawał.
— No to co? albo Justysi naszej nie uczył? pytał stolnik.
— To było co innego, a to co innego, tamto dziecko.
— I to dziecko.
— Już daj mi jegomość pokój.
Na tem się zwykle kończyła rozmowa, ale przy pierwszej zręczności z małemi odmianami powtarzała. Nie był stolnik ślepy także, widział, że kasztelan miał słabość do Achingerowej, ale w tem nie upatrywał nic złego.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.