W pierwszym roku pożycia, pan Bóg pobłogosławił synem, w drugim córką. Ale wkrótce po przyjściu na świat, matka poczuła się słabą i mimo szczęścia, dostatku i pokoju domowego gasnąć poczęła, a niedługo cierpiąc rozstała się z tym światem uśmiechnięta do lepszego.
W niemej rozpaczy, ale z żelazną siłą, wytrwał ten ból, najcięższy ze wszystkich boleści ziemi rozstania się z najmilszą istotą. Bo choć silną jest wiara, choć ufa się Bogu i niebu, zawsze pożegnać towarzysza doli, widzieć go uciekającym w nieznane krainy, z których nikt z wieścią nie wraca, jest okropnem dla serca. Pustką staje się świat niezrozumiałą, dziką, z której by się także wynijść chciało, lecz wrota stoją zawarte, samotnie usiąść pod niemi trzeba i czekać i płakać.
Dwie kolebki, dwie główki dziecięce wzywały do życia, ale starszy synek przyszedł na świat słabiutki i wielką miłością matki utrzymywał się tylko przy życiu; córeczka zdawała się silniejszą, lecz zatęskniła za matką.
Postawiono naprzód trumienkę jej przy matczynej w kościelnych sklepach. Żeliga nie odstępował już syna. W rok dzieciak usnął na jego rękach snem wiecznym. Czarny smutek nim owładnął.
— Źlem uczynił — powiedział sobie w duchu — żem się woli Bożej chciał opierać; otóż owoce, więcej boleści i czarniejsze resztki żywota, i trzy trumny przy których wiecznie łzy płynąć będą.
Dowiedziawszy się o nieszczęściu przyjaciela i dobrodzieja, pan Marcin z Barcina pospieszył do niego po śmierci syna, choć mu podróżować nie było łatwo. Ale zastał go na poły tylko żywym, pogrążonym w żałobnej sukni, a tak straszliwie milczącym, iż się słowa z niego dopytać nie było można. Uścisnęli się, popłakali, usiedli, i rozmowa uboga nie dała się i kilka minut przeciągnąć, niestawało do niej wątku; trudno było wynaleźć taki przedmiot, któryby o drażliwą nie uderzył strunę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.