Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

znoszenia tego krzyża, który Pan Bóg na jej ramiona włożył, przyrzekłszy, że wy mnie tu u niej zastąpicie, oznajmiłem już pani Achingerowej, iż na czas oddalić się muszę. Pojadę do mojej pustelni, a później, później może kiedyś do was znów powrócę.
— Kasztelanie — zawołała stolnikowa głosem, w którym płacz i łkanie czuć było, a cóż my nieszczęśliwe sieroty bez ciebie poczniemy? Przywykliśmy do was, nie wyżyjemy już sami. Zostawisz nam pustkę... zlituj się.
— Ja nie puszczę — rzekł stolnik.
— Nie mówmy o tem — odparł Żeliga — muszę jechać, potrzebuję się w ciszy i samotności z mojem też rozmówić sumieniem, uspokoić się i pokrzepić na duchu. Położę się znowu spać w tę moją trumnę, która ziemskiego żywota troski odpędza; będę się modlił, słuchał szumu drzew starych i patrzał na moje niedźwiedzie.
— Ale my na to nie pozwolimy, my cię ubłagamy.
— Nie — rzekł stanowczo Żeliga — com był powinien czynić, uczynię, co teraz należy, dopełnię. Przyszedłem się wam wyspowiadać, pożegnać was, a jutro do dnia już śladu w oficynach nie będzie.
Próżne były namowy, perswazje, prośby, kasztelan milczał smutny, ale trwał uparcie przy swojem, zostawiał im tylko na pociechę nadzieję, że wróci może, a zaklął stolnikowstwo oboje, aby Achingerowej byli opiekunami.
Smutnie więc skończyła się rozmowa, a przeciągnęła długo w noc. Gdy Barciński poszedł odprowadzić swego Żeligę do oficyn, znalazł już wszystko popakowane, pokój ogołocony i gotowość do podróży zupełną. A że na wiosnę świt wczesny, nim znów rozpoczętą gawędę skończyli, zaczęło dnieć, i cicho konie Żeligi zaszły z tyłu po niego. Rozstali się więc ze stolnikiem przy bryczce, a Barcin znowu wydał się straszliwą pustką obojgu biednym starym.
Naturalnie wieść o tym nagłym wyjeździe kasztelana gruchnęła natychmiast po sąsiedztwie, różne