dom to spadnie, bo nas oczernią żeśmy o tem wiedzieli dopomagali, i pośrednikami byli do niecnej intrygi.
— A! Boże litościwy! co począć! co począć! — zawołała załamując ręce stolnikowa — widzicie jam zawsze patrząc na tę Achingerowę miała złe przeczucie.
— Ale cóż ta biedna kobieta temu winna! — westchnął stolnik, — winienem ja, żem temu łajdakowi domu nie zamknął, do którego on wstyd i hańbę wniósł z sobą.
Biedni Barcińscy zgryźli się tak i rozmyślali nad tem co począć do późnej nocy, ale trudno przychodziło postanowić coś w tej mierze, i kasztelana uwiadomić w każdym razie zdawało się obowiązkiem. Pisać do niego nie wypadało, gonić nie wiedzieć było dokąd? Dwa czy trzy dni zeszły w niepewności, naostatek stolnik pomyślał o podróży, a piątego ruszył do pustelni na wypadek wszelki. Z ostatnich słów Żeligi domyślał się, że go tam znajdzie. Barcińska pożegnała ze łzami, przeżegnała i powróciła do swej komorki modlić się i płakać.
Z niepokojem w duszy pojechał stolnik, a w drodze co mu się różnych projektów w głowie naprzewracało, tego by na wołowej skórze nie spisał. Czwartego dopiero dnia stanął w karczemce, w której się spotkali byli pierwszy raz z Żeligą i tu się o niego rozpytywać począł, ale mu nic powiedzieć nie umiano. Wypocząwszy, pod noc puścił się do pustelni.
Wrota znalazł zatarasowane i nie rychło się z za nich głos odezwał przez odsunięte okienko. Stolnik był nawet na to przygotowany, że mogą nie wpuścić, podać więc tylko kazał kartę wcześnie, przysposobioną przez ów otwór, który natychmiast się zasunął. Dobre pół godziny stała bryczka u bramy, nim nareszcie posłyszano brzęk łańcucha, którym drzwi były znać zaciągnięte i wrota się powoli otworzyły i Barcińskiego wpuszczono. W ganku postrzegł ze swym papierem stojącego Żeligę. Chociaż go tak niedawno widział, znalazł w nim zmianę niezmierną, tak był wymizerniał i wychudł, policzki mu wpadły, oczy się czer-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.