nią obwiodły; zdawał się nawet złamany w barkach i jakby przygarbiony ciężarem jakimś.
— Kasztelanie! na miłość Boga, czyś nie chory? zmizerniałeś przez tych parę tygodni.
— Ale nic mi nie jest przyjacielu, rzekł Żeliga — nie, nic. Ujmij ciału obroku, a dusza będzie syta, powiadają duchowni, no! spełniłem przepis i nic więcej. Ciała ubyło, duszy przybywa!
— Nie spodziewałem się widzieć cię tak rychło — dodał Żeliga — wdzięczen jestem za pamięć i przyjaźń, ale cóż się to tam stało? co tak pilnego mogło cię tu zwabić do mnie?
— Będziemy o tem mówili — rzekł Barciński nie chcąc na wstępie uderzyć go tą wiadomością jak obuchem, — jest racja, bo bym bez niej się nie przywlókł.
— Zła? spytał kasztelan.
— No, nie dobra.
— A zatem dawaj gorąco na stół, oczekiwanie złego często gorszem jest niż ono samo, bo otwiera pole niezmierzonym domysłom. Chodź siadaj i mów. Cokolwiek zeszle na mnie ręka Boża, niech będzie błogosławioną.
Wachał się Barciński, ale kasztelan posadziwszy go, kazawszy przysposobić wieczerzę, naległ; naówczas ze łzami prawie w oczach i oburzeniem stolnik począł opowiadać jak najwierniej całą swą rozmowę z Achingerem i zakończenie jej wreszcie.
Kasztelan stał milczący, bladł, wzdrygał się, lecz wypił cierpliwie kielich do dna. Gdy gość ostatnich słów domówił, nastąpiła długa cisza. Żeliga łzy miał w oczach.
— Przypominasz sobie asińdziej — rzekł nareszcie po długim namyśle, owo cudowne widzenie moje w Barcinie i rozmowę z duchem nieboszczki? i pamiętasz co ona mówiła i polecała?
Barciński oniemiał z razu, związek teraźniej szych wypadków z owem zjawieniem dotąd mu ani na myśl nie przyszedł, olśnił go teraz dopiero nagle.
— Uważasz, że to było przepowiedzeniem? — rzekł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.