Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

Dnia następnego nie było lepiej, a i Barciński nie nawykły do takiej żałoby uczuł ucisk na sercu, ale myślał że to przejść powinno. Czwartego ani piątego jednak dnia, na Żelidze żadnej nie dostrzegł zmiany, a dopatrywał tylko coraz groźniejszych znaków jakiejś twardej, niepożytej niczem boleści, która się w sobie zamykała, aby jej ludzie tknąć nie śmieli.
Żal mu się zrobiło kasztelana, żeby mu tak marno ginąć nie dać; ale stolnik był człowiekiem niezwykłym, nie umiał po nowych drogach szukać na stare choroby lekarstwa, i nie umiał nic tak dalece wymyślić. Łamał głowę, trafiał zawsze na bardzo pospolite środki, szukanie dystrakcji, pracę, modlitwę itp.
Trapiło go to że w głąb duszy Żeligi zajrzeć nie mógł, nic o sobie mówić mu nie chciał, planów na przyszłość nie czynił, zdawał się wlec aby dalej, wyrzekłszy się wszystkiej woli względem samego siebie; tem bardziej więc przyjaciel powinien był o nim myśleć.
Rezydencją kasztelana był stary dwór pański, na nowo z przyczyny ożenienia restaurowany, i urządzony z wielkim przepychem; ale tu co krok przypominała się przeszłość boleśnie. Stolnik więc naprzód osądził, że go ztąd koniecznie wyciągnąć potrzeba, ale obawiał się razem by do owej pustelni, w której lat tyle przeżył uciec nie chciał, bo by się tam pewnie na resztę dni do końca życia zagrzebał. Nie łatwo więc było wspomnieć mu nawet o wyjeździe.
Było to w lecie. Przy starym dworze ogród był także dawny, w ulice starożytne sadzony, z pięknym na końcu widokiem na szeroki, wspaniale płynący Styr. Po za rzeką ogromne się ciągnęły bory. Część znaczną dnia spędzali z panem kasztelanem na przechadzce po tych ulicach, milczący oba; czasem przysiedli na ławie. Żeliga podparł się na dłoni i dumał, ale na dłuższą rozprawę wywabić go nie było podobna, a gdy się Barciński rozgadał, uważał, że choć go słuchał, nie wiedział o czem była mowa, i zdradzał