Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiele to lat jak my się znamy panie Antoni? — spytał kasztelan spokojnie.
— Jeśli się nie mylę dwadzieścia dochodzi — rzekł mecenas.
— Spodziewam się, że mnie kochany panie Antoni znasz dosyć, nieprawdaż? — mówił gospodarz. Jakbyś też sądził, czy gdyby ci kto powiedział, żem ja małżeństwo skłócił, uczciwe stadło chciał poróżnić, cudzą sobie żonę przywłaszczyć, lub w pokątne bawić się miłostki, uwierzyłbyś ty temu?
— Właśnie panie kasztelanie, nie dalej jak dnia wczorajszego — odparł zimno mecenas — gardłowałem że to być nie może.
Kasztelam osłupiał.
— Jakto? Waćpan... broniłeś mnie? a któż obwiniał?
— Jeden z moich towarzyszy z palestry radził się mnie.
— Więc już ktoś poczynił kroki? zawołał przelękły Barciński.
— Żadnych jeszcze kroków nie zrobiono, ale ujęto prawnika i naradzono się de probabili ewentu sprawy.
Niespodzianym uderzony ciosem Żeliga, padł na krzesło milczący, stolnik chodził rwąc włosy z głowy.
— Otóżem się spóźnił! A nie byłoż mi jechać drugiego dnia! zaraz! tegoż wieczora!
— Wiesz waćpan całą rzecz? spytał po chwili ochłonąwszy kasztelan.
— Tyle tylko co mi z tamtej strony powiedziano, radząc się poufnie.
— Ażebym sam nie był własnym obrońcą, kochany stolniku — rzekł kasztelan — uzbrój się w cierpliwość i ty opowiedz panu Antoniemu jak się rzeczy miały.
Nie prędko się zabrał Barciński, ale naostatek począł mówić i dokazał cudu, bo czując w sobie wrzenie hamował je tak, że chłodno sprawę całą aż do ostatniej swej rozmowy z Achingerem opowiedział.
Opoczyński słuchał uważnie nie okazując po so-