Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

— W istocie — rzekł kasztelan, — ja tego się chwycić nie mogę, myśl o innych sposobach...
Opoczyński milczał zafrasowany, ramionami zżymał, tarł włosy, milczenie jego było zastraszające.
— Achinger przysłał czy przyjechał tu sam? — spytał kasztelan.
— Zdaje się, że tu sam być musi — odparł mecenas — wczoraj przysłał mi swojego obrońcę, wiedząc że ja się interesami kasztelana trudniłem, polecił on mi, abym panu zaraz o tem znać dał, dopóki strona nie uczyni kroków i gotową jest jeszcze do cichego ukończenia sprawy.
— Cóż się stało z żoną? — przerwał Żeliga — jeśli on wyjechał. Zostawić jej sam nie mógł.
— Z tego co mi mój towarzysz mówił wnoszę, — odpowiedział Opoczyński — że żona jest jeszcze na wsi pod strażą sług, w rodzaju niewoli i zamknięcia. Jak skoro sprawa się rozpocznie, odwiezie ją do panien Brygidek do Lublina.
Kasztelan zadumał się.
— Radź co robić! — spytał mecenasa — ratując kobietę niewinną bo mi o mnie najmniej chodzi, mamże mu zapłacić? Byłoby to przyznaniem się do jakiejś winy.
Opoczyński spojrzał z ukosa na kasztelana.
— Jeszcze raz powtórzę, — rzekł, — że znam pana, że mu wierzę, ale daruj mi, ludźmi jesteśmy; powiedz mi pan jak na spowiedzi...
Kasztelan ukląkł, złożył palce na krzyż i pełnym wzruszenia głosem uroczyście zawołał:
— W imię Boga w Trójcy świętej jedynego, na zbawienie duszy mojej przysięgam, że ona i ja jesteśmy niewinni potwarzy na nas rzuconej.
— Gdyby sąd dopuścił się panu odprzysiądz — rzekł mecenas — sprawa byłaby skończoną... ale to być nie może. Zapłacić mu, jak to pan słusznie powiedziałeś, jest uznać siebie winnym i niewiastę zbezcześcić — to niepodobna. Proces zdaje się nieuniknionym.
— Przyjmuję go więc jako krzyż na barki, ręką