Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

się pytaniem nieforemnem. Myśl jego była gdzieindziej.
Znaczną część dnia spędzał Żeliga na modlitwie przy klęczniku u siebie lub w kaplicy dworskiej; co drugi i trzeci dzień jeździł na cmentarz. Barciński wychudł i posmutniał także, nie mogąc w tym smutku wytrwać dłużej; ale z temperamentu i obyczaju uważał sobie za obowiązek starać się o przywrócenie do trybu zwykłego życia.
Szczęściem nadjechał staruszek O. Ignacy; nim się jeszcze z kasztelanem zobaczył, stolnik go porwał do ogrodu, opisując mu stan duszy i umysłu kasztelana, i prosząc usilnie o radę. Nie taił się i z tego, że się obawia aby do pustelni wrócić nie chciał. O. Ignacy wysłuchał skarg cierpliwie, ale ani się zdziwił, ani zniepokoił.
— Mój stolniku — rzekł — inaczej być nie mogło, każde mizerne szczęście ziemi, człowiek odchorować musi i odboleć, nie jest ono tu przeznaczeniem naszem. Godzę się z waszmością, że ludzie światowi obowiązki względem świata mają, chociaż po bożych... jednakże gdyby się życie kasztelanowi sprzykrzyło wielce, a chciał zakonnego pokoju skosztować... możnaż mu tego bronić?
Właśnie tego najwięcej lękał się pan stolnik i temu zapobiedz usiłował; jął więc dowodzić jak jeszcze Żeliga światu i Bogu na świecie mógł być wielce użytecznym.
Wszystkich tych argumentów wysłuchał ksiądz tak, jak by je znał oddawna; westchnął, uśmiechnął się i nic już nie odpowiedział tylko:
— Uczyni się stolniku kochany, co sumienie każe, co Bóg dozwoli i natura ludzka dopuści.
Niespokojny jeszcze Barciński napisał do siostrzeńca i do Justysi aby z nim razem przyjechała do Kniażej. Tak się zwała rezydencja pana kasztelana.
Ale oni z listem się rozminąwszy nadjechali, bo już i bez niego postanowili wuja odwiedzieć. Radość