Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

dze żony bałamuci; ja mu jego okażę niewinność! ja mu dowiodę!
— Otóż tu właśnie o to idzie, abyśmy nasze dowody porządnie na sznurek znizali, zebrali i przygotowywali się, bo walka będzie nie lada i obrona rozpaczliwa... a rozgłos niesłychany. Można powiedzieć, że kraj cały zwróci na to oczy... jest to dlań Testum primae classis taki przysmak słony i pieprzny. Więc szanowny mój kliencie, nie żartem do roboty.
— Tak... do roboty... — zawołał Achinger i siadł za stół, radźmy!
Można już sobie wystawić wrażenie, jakie w stolicy i u dworu świeża uczyniła nowinka! Nie wiem czy co ludziom, zwłaszcza zepsutym, więcej do smaku być może, nad upadek tego, który ich swą cnotą upokarzał. Zacierają ręce z radości gdy do tej konfraternji kaleków mogą zapisać nowego członka; cieszą się, śmieją, czują podniesieni a każdy naówczas swą ranę mniej więcej odsłaniając bezwstydnie, szepce sąsiadowi do ucha z wewnętrznem zadowoleniem: — Takiej żem ja przecie szkarady nie zrobił... a toć był luminarz! toć świetna gwiazda! to uosobienie cnoty!
Z takiemi pogadankami latano po Warszawie, gdy wieść się rozeszła o historji kasztelana; ciekawi szukali Achingera, dowiadywali się o niego, radzi zaczerpnąć u źródła, napadano na Bajkowskiego, wyszukiwano Żeleżca, próbowano wyciągnąć coś nawet z twardego Opoczyńskiego, który jak opoka milczał. Król z wielkim taktem udawał, że nic nie wie, ale dając do zrozumienia że mu wiedzieć o tem nie wypada, bronił on kasztelana w tak żarliwy sposób, że gorącość obrony niemal przekonywała o wielkości winy.
W całej tej gmatwaninie ludzkich słabości i nędz żywota zepsutego fałszem, dla zimnego postrzegacza był przedmiot ciekawy do badania.
Oblizywano się na samą nadzieję tej sprawy, chociaż powszechnie twierdzili wszyscy, że do niej pewnie nie przyjdzie, że się to przeciągnie, że jak