noma ku wybadaniu prawdy, nie odkryło się nic, żaden słowa nie pisnął. Ci, którzy tej nocy byli na straży u dworu, chodzili już w kłódkach. Dziewczyna była przytrzymaną, klucznica podejrzana także, połowa wsi pilnowała drugiej; doniesienia najsprzeczniejsze pozbierane w różny sposób, spisał referent wypadku nader troskliwie, ale z tego wszystkiego żadnego światła wydobyć nie było można. Pani Achingerowa jak w wodę wpadła, a byli tacy, którzy istotnie utrzymywali, że pod bliskim młynem rzuciła się w potok. Staw był głęboki i oparzelisty.
Przeczytawszy to doniesienie, nie wiedząc jeszcze czy cieszyć się z niego czy rozpaczać, Achinger skoczył do Bajkowskiego.
Nie zastawszy mecenasa w domu, czekał na niego do północy; wrócił luminarz palestry trochę pod dobrą datą, ale znany był z tak tęgiej głowy, że gdy kilka garncy węgrzyna wypił, jeszcze jaśniej wtedy i potężniej argumentował. Tyle tylko, że go pod ręce przed kratki prowadzono i stawiano tam, a gdy czuprynę potarł i odchrząknął, pod hełmem miał swadę najpiękniejszą. I tym razem dobrze cięty, jak tylko się do krzesła dobił, siadł, mokrą chustką łysinę przykrył, bo to był jego sposób trzeźwienia się w nagłych razach, i gotów był najzawilszą sprawę badać.
Dostawał czkawki tylko, i po tej poznawano zwykle, że już sobie podchmielił.
Achinger, który go z tej strony nie znał, zatrwożył się, ale wprędce pokrzepiony został, gdy głos usłyszał.
— Nie zważaj waść — rzekł mu Bajkowski — to są minima, bagatele, mów... co się stało.
Za całą odpowiedź Achinger wziął się do czytania listu, którego Bajkowski bardzo bacznie wysłuchał, nie dając żadnej oznaki po sobie.
Achinger skończył dysząc niepokojem, a Bajkowski z głową na piersi spuszczoną, siedzi zadumany, nie mówiąc słowa, jakby o sprawie nie myślał. Zadzwonił tylko i kazał sobie podać gorącego ponczu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.