Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

wczoraj wieczorem nierychło odprawiwszy modlitwy począłem usypiać. W pokoju zwyczajem moim paliła się tylko lampka przed obrazem N. Panny, oczy miałem przymrużone nawpół, gdy mi się jakby coś białego przed niemi przesunęło. Otwarłem powieki zupełnie i postrzegłem stojącą w środku pokoju Agnusię. Milczący i przelękły nie śmiałem się odezwać, gdy usłyszałem wyraźnie wymówione, jak szmer ciszy, jej słowa:
— Ostatni raz przychodzę abym cię uspokoiła, troski twe zbliżają się do końca. Nietrwoż się, jeśli cię nowy cios dziś dotknie, ten będzie ostatni. Odetchniesz i będziesz szczęśliwym jeszcze. Nie opuszczaj biednej istoty... nie trwoż się napróżno. Czystem sercem zwycięża się wszystko, a sprawiedliwość przychodzi po próbach.
Tak mówiąc coraz cichszym głosem, widmo się rozpłynęło i znikło. Siedziałem długo — mówił kasztelan — drżący, niepewny oczekując więcej jeszcze, ale cisza panowała dokoła. Na modlitwie dotrwałem do dnia. Jaki nowy cios jeszcze a ostatni miał by mnie dotknąć, nie wiem i nie rozumiem, ale przyjmę go z rezygnacją.
W tejże prawie chwili dano znać o przybyciu Opoczyńskiego, który znając stosunki stolnika z gospodarzem, wszedł pospiesznie do mieszkania Barcińskiego.
Mimo wielkiej siły jaką miał nad sobą prawnik, trwarz jego wydawała niepokój.
— Wiesz już pan cokolwiek? — spytał żywo kasztelana.
— Ja? nic a nic... czy się co stało?
— A stało się i nie dobrze się stało — rzekł Opoczyński — pani Achingerowa uciekła z domu...
— Jakto? Uciekła? Dokąd? Kiedy? — poczęli oba razem stolnik i kasztelan.
— Nikt nic nie wie, ale naturalnie Achinger przypisuje to panu i jego staraniu, przemocy i przekup-