stwu magnata. W dodatku uciekający zawsze zciąga na siebie podejrzenie winy.
Długie milczenie nastąpiło. Żeliga padł na krzesło.
— Skąd o tem wiecie? — spytał.
— Od mecenasa Bajkowskiego.
— Szczegóły?
— Żadnych nie mam; śladów zbiegłej nie odkryto, Achinger z tego bierze asumpt do jeszcze straszniejszego pozwu, w którym na czernidłach zbywać nie będzie. Wspomną w nim i przeszłość ową, którą pan odpokutowałeś nie będąc jej winnym, i pokutę, w dziwnym przedstawiając ją świetle... Nieprzyjaciele rodziny, ludzie nowych przekonań, demagogi i wolnomurarze, wszystko to przyczepi się do sprawy, zachaczą o Jezuitów, o wszystko co się da pociągnąć, skandal ogromnie wzrośnie. W osobie pańskiej ścigać będą wszystkich tych, których przekonania w jakikolwiek sposób przedstawiasz lub mógłbyś reprezentować. Rośnie to jak na drożdżach. Achinger cieszy się i ręce zaciera.
Kasztelan siedział przybity... nie mówił nic, nareszcie rzekł tylko:
— Stań się wola Twoja.
Ciężki to był dzień ze wszystkich względów dla biednego Żeligi, ale mimo to serce dźwigało brzemię, a czyste, mogło mu podołać.
Achinger i wszyscy ci co się do niego przyczepili, robiąc z prywatnej napaści tendencyjny proces, mogący przybrać znaczenie społeczne latali z nowiną, zacierali ręce. Z drugiej strony przyjaciele kasztelana zbiegali się co chwila dowiadywać, rozpytywać, radzić, nie mogąc pojąć stoickiej jego obojętności. Sprawa jeszcze nietknięta nabierała nadzwyczaj groźnej fizjognomji.
Król przysłał generała Komarzewskiego zaufanie z zapytaniem, czyliby nie mógł w czem kasztelanowi być użytecznym; odpowiedział, że niezmiernie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.