dwudziestu czterema sposobami bronić można, gdy dobrej, jeśli się sama nie obroni, niepodobna inaczej ocalić, jak odwołaniem się do prawdy i cnoty, do sumienia sędziów.
— No, i nie zawadzi, gdy magnat ma kiesę nabitą... — uśmiechając się dodał mecenas.
— Na to wam słowo szlacheckie daję — rzekł Opoczyński — iż złota nie użyjemy wcale... bezcześciło by to nas.
— Tem lepiej, równiejsza gra będzie.
Zamilkli, Bajkowski wstał, niby chcąc odejść.
— Jak mi Bóg miły, gdybym ja był na miejscu kasztelana, dałbym rozbójnikowi odczepne.
— Tak — rzekł Opoczyński — kasztelan zrobił by to może gdyby był wami, ale...
— Docinasz! — zawołał Bajkowski — ale bez gniewu bracie... ad videndum przed kratkami.
— Żegnam was.
Tak się rozeszli.
Wieczór już był późny, kasztelan chodził wielkiemi krokami po sali pałacu z Barcińskim, gdy na palcach zbliżył się marszałek dworu.
— Jaśnie wielmożny panie! jakaś kobieta domaga się, aby mogła chwilkę rozmowy otrzymać.
— Kobieta? cóż to za jedna?
— Bardzo jakoś nędznie wygląda, twarzy nie widziałem, ale strój niemal chłopski. Chciałem ją odprawić do jutra, ale z płaczem się domaga, aby trzy słowa powiedzieć mogła.
Kasztelan wyszedł natychmiast do sieni, na ławie otaczającej ją, ze znużenia czy osłabienia siadłszy zsunęła się na ziemię przybyła nieznajoma niewiasta, i zdawała omdlałą. Strój w istocie był włościanki, wielka tylko chusta pokrywała go z wierzchu.
Osłabła padła tak na jeden bok twarzą na ziemię, pochylona cała, że jej lica widać nie było.
— A! na miłego Boga, zemdlała czy co? — krzyknął marszałek, posuwając się by ją podnieść.
Słudzy rzucili się także, wniesiono świecę na ha-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.