ważną jakąś postać, z długą brodą, w szatach biblijnych, patryarchalnie poważną; anim się spodział gdy wpadł bardzo żywo biegnąc ktoś kogo wziąłem za chrześcianina i natręta. Ubrany nie po naszemu, w okularach, z cygarem w ustach i krągłym kapeluszu, człowiek niemłody, nieco szpakowaciejący, o rysach wydatnych, oczu czarnych, cały ogolony, dość zażywny i otyły, wyglądał mi na goima.
Wpadł jakby się niezmiernie spieszył, nie wiele na nas zważając, do ubogiego domku naszego, z miną dosyć pogardliwą i zniechęconą... Powitał nas zakłopotany, nieco zawstydzony, dość chłodno i siadł bez ceremonii na pierwszém miejscu zakładając noga na nogę.
Gdym się przekonał że to był oczekiwany nasz krewny, uderzyło mnie to i zgorszyło niemało że tak był do goima, jak wówczas mówiłem, podobny i wcale żydowskiego nic, prócz charakteru twarzy, nie miał.
Matka kazała mi podejść i w rękę go pocałować; popatrzał na mnie, wziął mnie pod brodę, potém potrząsł uśmiechając się mojemi loczkami i dał pstryczka w jarmułkę którą nosiłem, zajrzał w oczy które w niego wlepiłem ciekawie i jakby
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/108
Ta strona została skorygowana.