— Co za szkoda! zawołał Jakób po niemiecku, ażeby Niemca francuszczyzną nie męczyć i siebie, bo wymawiał ją szanowny współziomek Göthego w taki sposób, że zrozumieć go było trudno a wstrzymać od śmiechu niepodobna. — Co za szkoda! bylibyśmy tak przyjemnie wieczór spędzili razem...
Na dźwięk mowy ojczystéj Niemiec rozpromieniał, westchnął, ale mimo widocznéj pokusy pozostania, zwyciężył chętkę dla obowiązku... Oszczędność kazała... może też towarzystwo radzcy tajnego wabiło.
— Radca tajny von Zuckerbeer, rzekł cicho, rachuje na mnie, dałem słowo — więc muszę, muszę jechać! niema sposobu...
Jakób go wcale nie zatrzymywał, skłonili się sobie wzajemnie i pożegnali do zobaczenia — na Józefatowéj dolinie. Niemiec odszedł lekki że się zbył obowiązku lekkomyślnie zaciągnionego; w duszy nawet miał nieco podejrzenia na Polaka że mógł być niebezpiecznym rewolucyonistą, Garybaldczykiem, któż wie? Mazzinistą może... a pewnie republikaninem spiskującym po świecie... zawsze stosunki z takim człowiekiem były rzeczą nieobrachowanych skutków, nieobliczonych niebezpieczeństw
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/126
Ta strona została skorygowana.