rodem oderwanym od ziemi. Wyrzucono nas z niéj z korzeniem...
— Więc wsiąknijcie przynajmniéj w jakie przyjaźniejsze, bliższe wam plemię...
— Hę? wsiąknąć w opokę? uśmiechnął się cygan... a! nie! nie! Spłyniem lub rozpłyniem się... wielki Bóg wie co robi. W mroku wieków, dodał tajemniczo pocichu — jest jakaś straszna, nieodpokutowana zbrodnia... jakieś bratobójstwo, z którego rąk obmyć nie możemy...
Ot i ja, dodał ponuro, mam wszystko czego człowiek potrzebuje do szczęścia na świecie, a nigdy szczęśliwym nie będę. I źle mi nie jest i dobrze być nie może. Ale co mi tam!! Stamlo Gako policzył dobrze ile godzin ma do życia... godziny płyną i upłyną... przeznaczenie...
Gdy tego wyrazu buchnąwszy go z piersi domawiał, pozdrowili przechadzających się dwaj Włosi: Alberto Primate i Luca Barbaro.
Oba mieli rozjaśnione oblicza, oddychali włoskiém swobodniejszém powietrzem, nad ich głowami powiewała trójbarwna młodéj ojczyzny chorągiew. Luca Barbaro niósł album w ręku. Primate zwitek nut.
— A witajcież, witajcie bracia! zawołał Luca
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/131
Ta strona została skorygowana.