twarzy i wejrzeniu było coś mimowolnie ściągającego uwagę, drażniącego jak zagadka. Wyglądał jakby nieeuropejskiego plemienia potomek ciemnéj płci, prawie czarny, opalony, ust nieco szerokich, nizkiego kwadratowego czoła; miał w rysach coś egipskiego sfinxa. Twarz była jakby z bazaltu wyrzeźbiona, ale życiem złagodniała i zmiękła. Wszakże w głębi fałdów téj maski dziwacznéj kryły się resztki ugaszonych a niegdyś gwałtownych namiętności. Teraz to morze zburzone spało już cicho kołysane wieczornym wiatru powiewem.
Jeszcze daléj siedzieli dwaj Włosi, poznać ich było łatwo naprzód po zrzuconych poufale sukniach, mimo że w gronie były kobiety, i po wyrazistych twarzach, oliwkowéj cerze, oczach pełnych ognia, naostatek po kruczych włosach obficie spływających na ramiona. Jeden z nich młodszy, miał wąsy i bródkę à la Victor Emmanuel, postrzyżone krócéj pukle i wyglądał wojskowo; drugi otylszy, starszy, podobniejszym był do artysty. Wesołe oblicza obu świadczyły, że im nie dokuczała tęsknota, że byli u siebie w domu, na własnéj ziemi, oddychali powietrzem, do którego piersi ich nawykły.
Za nimi znowu o parę stolików daléj siedział
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/22
Ta strona została skorygowana.