przyjął wszakże skwapliwie wyciągniętą ku sobie dłoń niedawno omdlałego wygnańca i uścisnął ją serdecznie.
Galicyanin zapewne z obawy, aby nie był wezwany do połączenia ręki swéj z tamtemi, począł czegoś szukać po stole.
— No... kiedy się tak poznajemy wszyscy, to i ja także mogę się po troszę policzyć do ziomków pańskich, odezwał się po francuzku wysoki, barczysty, niemłody człowiek siedzący przy brunetce... jesteśmy pobratymcy, Słowianie, bo ja Ruski jestem... jak wy zowiecie Moskal... ale, dodał z uśmiechem — ale wygnaniec... Podajmyż sobie dłonie.
Wszystkie ręce na to wezwanie wysunęły się dość spiesznie i z kolei uścisnęły w milczeniu.
Wtém odosobniony czarny, ogorzały mężczyzna, który siedział z tyłu samotny, a rysy miał starego egypskiego sfinxa i prawie bazaltową cerę, rzekł z ironicznym akcentem i przerywanym śmieszkiem:
— Eh! eh! dostojni panowie, Polacy, Słowianie, ale wygnańcy i włóczęgi... pozwólcież bratu w biedzie, wygnaniu i wyklęciu... wyciągnąć też prawicę parij. Niestety... muszę z bólem serca wyznać panom... że jestem Cyganem... ale bogatym, co się rzadko Cyganom trafia... z tego powodu koni nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/32
Ta strona została skorygowana.