Ruszył ramionami.
— Więc my tu tylko dwaj, rzekł nareszcie jeden z dwóch przytomnych téj scenie Włochów — stanowiemy wyjątek i nie mamy prawa należeć do tego miłego kółka... ale nie chcielibyśmy być z niego wyłączonymi, musimy i my szukać jakichś tytułów do przyjęcia w wasze grono... Otoż, dodał, poszukawszy znajduję ten tytuł dla nas obu... jesteśmy naprzód artyści, a więc włóczęgi wiekuiste, duchem i ciałem, wieczni na téj ziemi wygnańcy; powtóre, choć Włosi, jesteśmy jeden Rzymianinem, drugi Wenecyaninem... Otoż, jeźli komu to Polakom podać możemy z tego tytułu dłonie bratnie... jedne, niestety, jednako smutne losy nasze... myśmy przynajmniej tak biedni jak oni...
— Nie! nie! przerwał wygnaniec wyciągając ku nim ręce... wy z gorącą piersią macie się gdzie schronić przed prześladowcami, dla was otworem stoją całe wielkie Włochy... wy macie ojczyznę, króla, państwo... my... tylko oprawców, katów i ścigające nas gdziekolwiek się ruszym uciekając od stryczka i miecza... dyplomatyczne zabiegi, chmury szpiegów, prześladowanie obojętności... gnające w Sybir lub do grobu... myśmy stracili w oczach Europy nawet prawo do życia!...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/36
Ta strona została skorygowana.