— A toś cudowną odbył podróż i w sposób najmilszy, zawołał Duńczyk, czasem konieczność téż jest dobrodziejką. Cóżbym to ja dał żebym jak pan był zmuszony iść pieszo, ale musu nie było, a lenistwo przemogło.
— Słowem że pan wszystkiego zazdrościsz, począwszy od apetytu, rozśmiał się Żyd, a o nic się sam starać nie chcesz....
— To prawda, odparł Duńczyk, zazdroszczę wam, zazdroszczę, ale niczego bardziéj nad młodość waszą!
— Droga w istocie zachwycająca, mówił daléj młody człowiek, można często było zapomnieć nawet o skwarze i głodzie. Zdało mi się idąc ponad tém lazurowém morzem, że się tu kończy świat temi roztopionemi szmaragdami, opalami i szafiry, że po za temi czarownemi wody jest raj... kraina ideałów... jakaś atlantyda duchów, a jak wymowne to morze... i co za poeta z niego!!
— Poetą pono nie ono było, ale młodość twoja, dorzucił wzdychając Duńczyk, dla czegoż mnie nie śpiewało tylko o ostrygach i łososiach?
Włoszka się uśmiechnęła smętnie i szepnęła:
O gioventu! primavera della vita!