— A bogatsi? zapytał Dawid.
— Najbogatsi! zawołał uśmiechając się mimowoli Jakób.
— No! toby się może potrzeba namyśleć, rzekł ojciec, trzebaby się naradzić, to jest sprawa ważna.
— Ale to z czém ja do was szedłem, rzekł Jakób, rzecz skończona, ani radzić się ani namyślać nie potrzebujecie. Przepraszam tylko żem przyszedł tak późno i spoczynek wam przerwał...
To mówiąc skłonił się i chciał już odchodzić, gdy stary Dawid go powstrzymał.
— Ale poczekajcież, poczekajcież, usiądźcie, wypijcie kieliszek wina... Dawid, podaj Bordo... na trzy ruble... napijecie się... to jest wino es, es, es. Nie żałujcie mu gęby! My tu na wsi siedziemy! my nie wiemy nic, a czemu nam nie dali znać zkąd wiatr wieje? Co my tu sami możemy się domyśleć! a żadnego rozkazu nie było...
— To już do mnie nie należy, odparł Jakób zatrzymując się niechętnie — pojedźcie, dowiedzcie się, i róbcie co się wam podoba....
— A! h! te Polacy, zawołał Dawid, oni pewnie już znowu jakie głupstwo robić myślą...
— Nic nie wiem... rzekł Jakób spiesząc aby ich pożegnać — zdaje się że tego głupstwa chcą
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/113
Ta strona została skorygowana.