gam... ja na godzinkę wybiedz muszę... oddaję go w ręce twoje...
Zadzwonił. — Są konie?
— Gotowe, proszę Jaśnie Pana — odpowiedział służący.
— A zatém bez pożegnania, nie przepraszam zostawując cię z nią, rzekł w rękę całując żonę... w najgorszym razie, jeśli do rozmowy nie będzie ochoty, to ci coś zagra, posłuchasz. Masz tu gazety wszystkie... ale głupie — może zechcesz przerzucić...
Zakręcił się i wyszedł zostawując ich dwoje.
Przez długą chwilę stali tak naprzeciw siebie, spojrzeć sobie w oczy nie śmiejąc. Naostatek ona westchnęła, wyciągnęła doń rękę powoli i rzekła:
— Jakóbie — wszak staremi tylko będziemy, dobremi przyjaciółmi? nic więcéj?
— Pani, odpowiedział z uszanowaniem młody człowiek — znasz mnie lub domyślasz się... że czas zmienić nie był powinien. Chciéj wierzyć że zaufania nie zawiodę — nigdy.
— Tak, los sam zbliża nas znowu, gdy oddalaćby powinien... To próba, wytrwajmy godni siebie i naszéj jasnéj przeszłości.
Nie rozumiem, dodała po namyśle, co się stało
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/136
Ta strona została skorygowana.