Mann obawiając się aby go kto nie wyprzedził podsunął się i poklapał go po ramieniu.
— No... jak tam podróż? daj mi rękę! dobrze wyglądasz... cieszę się.
To powiedziawszy i ledwie głową kiwnąwszy gospodyni, padł rozłożyście na kanapę, ale tak jak pada księga na ziemię, bezwładnie, zajmując ją prawie całą i dysząc po trudach porannych.
Ojciec Symon, zawsze drwiarz, począł od uścisku ręki, ale już mu się w przywitaniu zbierało na żarty.
— No? jakże? zapytał — bez obrazy — czy wracasz nam Akibą czy Ateuszem?
— Ani jednym ani drugim, odparł Jakób — takim zupełnie jak wyjechałem, tylko trochę więcéj przestraszonym przyszłością.
— Nie było po co jeździć! zawołał ojciec Symon — strachu byłbyś dosyć i w domu napytał... Ale przybywasz w porę właśnie, my tu rewolucyą robiemy...
— O! o! z tém nie żartuj ojcze Symonie! rzekł Henryk.
— Ale ba! ja nic a nic nie żartuję — dodał szyderca — ja pierwszy sztyftuję pułk z bachurów i dowodzić nim będę sam... w lektyce... Jest tylko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/143
Ta strona została skorygowana.