Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

ryk, pomimo grzeczności, uprzejmości ich, zbliż się do nich nieco, choćbyś był najlepiéj wychowanym, nie dopuszczą cię do ściśniętego koła swego; nie dozwolą zawiązać poufalszego stosunku... nie dowiesz się od nich prawdy, nie doznasz przyjaźni.
— A my? a my? spytał Jakób.
— Co my! co my? rzekł Mann, my mamy prawo być takimi jakimi jesteśmy... mamy powody do nienawidzenia ich....
— O tak! dodał Symon, my mamy prawo ich nienawidzieć, a oni za to powinni nas kochać serdecznie, na to oni goimy... toć to przecie ich nauka i prawo.... Damy im w pysk, muszą nastawić drugi policzek....
Spojrzeli po sobie wszyscy w milczeniu, Symon był poważny.
— No, ale z tego wszystkiego cóż wyrośnie? zapytał ojciec Tildy.
— Spytaj raczéj co się wywróci? poprawił Symon.
— Waryaty są, azatém rzeczy rozumnéj zrobić nie mogą, mruknął Mann. Klęski, nieszczęścia, krew, pożoga, nic więcéj. Wystawcie sobie że oni wierzą w cesarza Napoleona, w Anglią, we Włochy, w Węgrów, w Turcyą, w Szwecyą, niektórzy nawet w jakąś rewolucyą niemiecką... kartoflaną...