W téj chwili siedząca przy fortepianie z gospodynią domu Muza spojrzała tylko i odgadła co Symon mówił... zdało jéj się że słyszy rady Mentora, nie mogła dopuścić aby ją z uroku odzierał i zawołała sama ojca Symona.
— A! mam do pana prośbę, rzekła żywo, jak to dobrze żeśmy się spotkali....
— Do mnie? spytał zdziwiony stary.
— Ale tak... prośbę bardzo nieśmiałą, rzekła Muza, moja mama tak jest rozkochana w panu i w jego niezrównanym dowcipie, tak stęsknioną za nim... a pan nigdy nie raczysz nas odwiedzić nawet....
Sądziła trochę za gorąco że go weźmie na to grube kadzidło, ale ojciec Symon się skłonił, uśmiechnął, coś pomruczał i odszedł żywo.
— Palnęła mi w nos trybularzem, rzekł do Jakóba, ręczę że na twój rachunek, czuła żem o niéj mówił. Azatém, dodam ci tylko jedno, kochany Jakóbie... to Syrena, uszy pozatykaj bawełną, oczy zamknij i — w nogi... to jedyny sposób.
— Nie ma dla mnie Syren i czarownic! rzekł Jakób wzdychając.
Symon popatrzał nań długo i znowu ścisnął mu dłoń milczący.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/186
Ta strona została skorygowana.