tniéj noszącymi swe szlachectwo, przyjaźnili się z nimi.... ale, niestety! z obu stron podobno pod tą przyjaźnią zwierzchnią, gorzała rodowa, wiekowa, nieprzejednana, dziecinna nienawiść. Chcieć było poznać wady i śmieszność żydów, trzeba o nie spytać szlachty — i odwrotnie. Nikt słabych stron obu obozów nie znał lepiéj nad skrytych antagonistów; gdy nie można było uderzyć na co innego, bito z obu stron w niezliczone drobnostki, śmieszne, małe, których naturalnie wszędzie pełno....
Dla ciekawego, jak ja, chciwego postrzegacza, miasto tak ludne i ożywione przedstawiało arenę wielce zajmującą, przedewszystkiem jednak starałem się poznać to co mnie najmocniéj obchodziło, współbraci moich, mój naród. Od dzieciństwa wyrabiało się we mnie gorące doń przywiązanie i pragnienie dlań dobra; nie mógłem sobie pochlebiać bym ja słaby, nieznany, bez wpływu, bez nauki, mógł mu być użytecznym, a jednak głos jakiś wewnętrzny mówił mi, pędził mnie abym się o to starał. Śniłem nieraz by być dla moich polskich współbraci drugim Bar Majmonem, by ich podźwignąć z upadku... chodziłem pieszcząc się z tą myślą, alem jeszcze nie wyobrażał sobie żeby istotnie reforma była tak potrzebną i by sięgnąć miała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/19
Ta strona została skorygowana.