się czuwać; napędzi sam do wybuchu i krwią pożar zagasi.
— Wszystko jest możliwe, odezwał się Bartold.
— No, a nam o sobie myśleć potrzeba, dodał Mann. Są tam nasi między gorączkowymi?
— Znajdzie się ich dosyć.
Mann dumał. — To dobrze, rzekł, niech i tak będzie, na ten raz potrzeba i nam należeć, odstać nie można. Głupstwo, będą ofiary, ale oni mogą przepaść, my nie. My swoich wyratujemy, a w tych co padną będziemy mieli najlepszych patronów.... Kraj bądź co bądź, będzie naszym.... Co WPan na to panie Jakóbie?
— Ja się pytam gdzie my? rzekł Jakób.
— Nie rozumiem, ofuknął Mann.
— Nie widzę nas, rzekł młody człowiek, przed stu laty my byliśmy spójną całością, dziś... nie ma nas prawie.... Z obozu naszego codzień ktoś ucieka, jedni przyjmują obcą wiarę, drudzy się swojéj wstydzą i kryją z nią, inni żadnéj nie mają. Z tych których kraj żydami nazywa, część neofitów, część ateuszów, szarpiemy się, walczym, rozbijamy.
— Nie bój się, rzekł Mann, człeku małego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/212
Ta strona została skorygowana.