ślał wychodzić na miasto, gdy służący przyniósł mu bardzo wykwintny bilecik pani Wtorkowskiéj.
Pisany on był ręką córki za matkę, która w ortografii nie dosyć była biegłą, a brzmiał jak następuje:
Odmówić nie było podobna, chociaż Jakób nie miał najmniejszéj sympatyi dla tego domu; na myśl mu też może przyszło, że tam może zobaczyć Tildę, za którą tęsknił.
Przebywszy dzień cały niemal na obserwacyach ulicznych, na oddawaniu wizyt które udało się pozbywać biletami, powrócił do siebie i przebrany pojechał, dosyć smutno usposobiony, do domku w alejach.
Domek ten był zaprawdę arcydziełem téj smutnéj sztuki, która istotną biedę na kłamany przepych i dostatek przerobić umie. Kłamała też tu rzecz każda, począwszy od liberyi służącego wygalonowanéj a nie zapłaconéj, aż do kwiatów na kredyt i na uśmiechy zabranych u Hozerów, aż do cia-