czarowała, wiązała, była czułą, smutną, trzpiotowatą na przemiany, zawsze niezrównanie wdzięczną. Jakób patrzał na tę komedyą i nie drgnęła w nim żadna z tych strun po których pałający wzrok i słowa przebiegały draźniące — był zimny, poważny, smutny. Oczy jego z boleścią zwracały się ku téj ofierze, przypominającéj mu jakąś postać z Ary Scheffera, która siedziała tuż milcząca i patrzała nie widząc, cała pogrążona w sobie.
Jeżeli gdzie to wśród świetnéj błyskotliwéj zabawy, kobieta zbolała, cierpiąca, w całéj świetności swéj wydać się może; jest coś świętego w bólu co ją jakby złotą aureolą otacza, nikną przy niéj najpiękniejsze, najdumniejsze padają.
Tilda wyglądała na królowę, a Muza ledwie na jéj damę dworu i powiernicę ze staréj tragedyi.
Gniewała ją ta obojętność Jakóba, a im zimniejszym był, tém w obrażonéj wzmagało się pragnienie obalenia téj dumnéj postaci pod stopy swoje.
To téż prawie się zaafiszowała, jak mówią, w salonach, dla Jakóba; mówiła z nim, patrzała na niego, dała mu poznać że ją zajmuje mocno, że się jéj podobał. Matka prowadząc rozmowę, gospodarując, biegając z kąta w kąt nie spuszczała z oka córki, serce jéj biło. Nie zawsze godziła się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/229
Ta strona została skorygowana.